środa, 7 czerwca 2017

Dr.hab.Google.

   Migrena to coś, czego nie życzę nikomu… no prawie. Ktoś, kto nigdy nie miał migreny, nie ma pojęcia, co to oznacza. Nie da się opisać uczucia, kiedy mózg próbuje wycisnąć się uszami, wrażenia obręczy zaciskającej się na głowie, która zaraz wyciśnie oczy z orbit i mdłości, które doprowadzają do drgawek. Zamyka się taki człowiek w ciemni, najlepiej wyciszonej i chłodnej, a następnie cierpi w samotności, starając się nawet nie obracać z boku na bok, bo ma wrażenie, że mózg obija mu się wtedy w czaszce.

 Moje migreny były różne, słabsze lub mocniejsze. Znikały na rok, by następnie pojawiać się raz w tygodniu. Zadało się, że mój luby musiał zrywać się z pracy, aby zająć się pierworodnym, gdy ja po prostu wyłam z bólu, ładując w siebie tabletki w ilościach hurtowych.
Przeczesałam internet wzdłuż i wszerz, by znaleźć coś, co mogło przynieść by ulgę. Znalazłam co prawda tabletki, które nawet pomagały, ale przecież nie można wybierać miedzy migrena a wątrobą, prawda? Gotowa już byłam umawiać się na akupunkturę, gdy mąż nieśmiało zaproponował „a może idź do lekarza”. Spojrzałam na niego jak na wariata. Absurd! „Do GP mam iść? Po co? Po paracetamol?” wszak wiadomo, że Brytyjska służba zdrowia opiera się na tym właśnie specyfiku. Paracetamol lekiem na całe zło. Pomaga na wszystko. Mąż zaczął tłumaczyć, że to nie normalne, te bóle i pewnie mnie na badania wyślą, że nikt normalny tego nie zignoruje i tak dalej. No dobrze, pójdę.


  Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Stawiłam się u rodzinnego i czekam na swoją kolej, przeglądając gazetki, inspirujące jak ubrać się po pięćdziesiątce i jak sprawnie prowadzić dom. Porywające… Na wyświetlaczu pojawia się moje imie i numer pokoju, do którego mam się udać w akompaniamencie relaksującej muzyczki. Zupełnie jakby człowiek był w spa, a nie u rodzinnego. W pokoju wita mnie przemiła pani doktor, która wygląda, jakby się mnie bała, mówi szeptem i uśmiecha się przy tym od ucha do ucha. Całe szczęście, że człowiek ma uszy, bo inaczej uśmiech pokryłby jej całą głowę, serio. Siadam sobie przy biurku i nakreślam w skrócie, po co przyszłam. Pani doktor sprawdza ciśnienie, spisuje, przegląda moja wirtualną kartę pacjenta i poprosi o więcej szczegółów. Opisuje jej więc, jak to wygląda, pokazuje gdzie i jak boli, gestykuluje przy tym obficie, aby scena nabrała dramatyzmu. Opis godny Homera, szczegółowy do granic możliwości, kolorowy i dynamiczny. Pani doktor marszczy czoło, wzrok ma skupiony i widać jak intensywnie myśli. Odwraca się do komputera powoli, jakby nie była pewna czy chce to zrobić, czy jednak może nie, i odpala przeglądarkę. Napis Google iskrzy kolorami na monitorze, a pod nim mój medyk wbija słowo „migrene”. Pyk, pyk i Pani doktor w skupieniu czyta co jej na ten temat, Wikipedia ma do powiedzenia. Przygadam się temu w całkowitej ciszy, starając się, aby „what the fucknie wymknęło mi się całkiem niechcący, a uczona pyk pyk,  przechodzi do następnej strony, która zresztą też znam. Czyta w skupieniu, drukuje mi wskazówki, jak radzić sobie z migrenami, które znam na pamięć i dalej studiuje mądrosi zebrane internetów. W pewnym momencie delikatnie odchrząkuje, aby zwrócić na siebie uwagę zaczytanej doktorowej i mówię jej, że nie znajdzie tam niczego, czego już bym nie wiedziała. Pani doktor patrzy na mnie z jeszcze większym skupieniu i pyta po chwili „jak to?” myślę przez chwilę, czy źle złożyłam zdanie, czy naprawdę nie dociera do niej, że research to ja już zrobiłam. Dochodzę, że zdanie dobrze sklepałam, w końcu z angielskim radze sobie i to nie źle. Tłumacze jej więc, że zanim zdecydowałam się na zajmowanie czasu zapracowanym lekarzom, szukałam wskazówek w necie, jak każdy w XXI wieku, dodaje już w myślach. Lekarzowa patrzy na mnie teraz jakby mi druga głowa wyrosła, czoło ma zmarszczone na maksa, aż się brwi stykają, ramiona napięte, trochę mnie przeraża, szczere mówiąc. Siedzimy w całkowitej ciszy kilkanaście sekund. Ja wlepiam w nią swoje wielkie oczy, czekając na rozwój sytuacji, ona jak podejrzewam, szykuje dla mnie jakąś bombę. W końcu przemawia groźnym szeptem: „Nie powinna Pani sama stawiać diagnoz i szukać pomocy w internecie, tylko od razu przyjść do nas. Google to nie lekarz”.


Mój Poker face osiągnął poziom eksperta.
No i kazała mi brać paracetamol…